Jak zawsze po południu przechadzałam się po lesie. Wiał ciepły wiatr było spokojnie jakby las zasnął, aż za spokojnie. Usiadłam na górce i słuchałam śpiewu ptaków. Śpiewały piękniej niż kiedykolwiek, ale coś mi przeszkodziło. Usłyszałam jakieś krzyki. Zbiegłam z górki. Schowałam się za drzewem wyglądam zza niego, patrzę a tam... kłusownicy!!!! Było ich dwóch. Ubrani byli w długie płaszcze ze strzelbami w dłoniach. Stałam się niewidzialna i zaczęłam uciekać. Serce mi biło jak szalone. Niestety, oni byli sprytniejsi. Gdy biegłam jeden z nich zauważył że coś rusza się w krzakach. Wyciągnął strzelbę i strzelił we mnie. Trafił prosto w grzbiet. Upadłam i stałam się widzialna. Nic nie słyszałam. Czułam tylko jak moja rana krwawi. Widziałam jak zbliżali się do mnie i te ich szydercze uśmieszki. Myślę sobie CO W TYM TAKIEGO ŚMIESZNEGO?? Już wyciągali nóż by mnie zabić gdy o ostatnich siłach zaśpiewałam coś. Usnęli. Na szczęście Max usłyszał mnie bo jest odporny na mój śpiew i pobiegł jak najszybciej mógł w stronę lasu. Gdy mnie znalazł byłam nieprzytomna. Powiedział w tedy:
- Co się stało?! Czemu ona!
Obok mnie leżeli kłusownicy. Max ugryzł ich prosto w szyję, wziął mnie na barana i pędził do watahy. Zaniósł mnie do Diany. Krzyknął:
- Diana wstawaj!
- Co się stało- zapytała.
- Tashe dopadli kłusownicy, na szczęście zaśpiewała coś i wszyscy usnęli- odpowiedziałem.
Diana opatrzyła mi ranę. Po tygodniu już normalnie funkcjonowałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz